Spis treści
Dzień 1. Wylot na Teneryfę
Pełni pozytywnych doświadczeń, w tym samym składzie jak rok temu – ja, mama i Marysia ruszamy na podbój Teneryfy. Z tą różnicą jednak, że zamiast po sezonie, ruszamy w zasadzie w jego trakcie, to znaczy w czerwcu. Wylatujemy z Pyrzowic, co automatycznie skraca nam całą podróż – do lotniska mamy bowiem 15 minut. Uwielbiam latać „z domu”. Przygotowałam dla Was relację: Teneryfa – co zobaczyć.


W godzinach mocno popołudniowych, po bezproblemowym odbiorze samochodu z lotniska z wypożyczalni Cicar, z której byłam bardzo zadowolona podczas pobytu na Fuerteventurze, docieramy do naszej bazy, która znajduje się w uroczym miasteczku Playa San Juan. Cicar to wypożyczalnia, która działa na Wyspach Kanaryjskich i oferuje bardzo atrakcyjne ceny wynajmu samochodów.
Nasz apartament znajduje się w bardzo dogodnej lokalizacji – w centrum miasteczka. Do sklepu mamy 50 metrów, a na plażę 100 m, są tutaj również restauracje i kafejki. Jak się okaże plaża w Playa San Juan to jedna z najbardziej kameralnych plaż, które znajdziemy podczas naszego 12 dniowego objazdu wyspy. Po szybkim posiłku ruszamy oczywiście na plażę oraz na spacer, chcemy zobaczyć jak wygląda miasteczko, w którym się zatrzymałyśmy. Pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Playa San Juan nie jest typowym kurortem dla turystów. Jest bardzo spokojnie, plaża jest w zasadzie pusta. Piasek ma piękny, ciemny kolor. Podoba mi się!

Dzień 2. Costa Adeje i dalsze zwiedzanie Playa San Juan
Dzisiaj w planie jest Costa Adeje. Dojeżdżamy na miejsce, parkujemy na bezpłatnym parkingu, z którego spacerem mamy jakieś 10 minut do plaży. Costa Adeje to duży kurort turystyczny. Tutaj turystów można już zauważyć na każdym kroku. Znajdują się tutaj również liczne hotele i sklepy. Udajemy się na Playa del Duque. Woda jest turkusowa, piasek czysty i delikatny. Plaża jest lubiana wśród turystów i na pewno daleko jej do kameralnej plaży w Playa San Juan. Marysia wskakuje do wody i oddaje się zabawie w wodzie. Ja przysiadam na piasku i wiem, że pomimo doskonałych warunków do plażowania i kąpieli, nie jest to plaża dla mnie. Tak już mam, że wolę bardziej kameralne miejsca. Po zabawie wracamy spacerem w kierunku samochodu i wracamy do apartamentu. Po południu planujemy zostać w Playa San Juan i poznać je trochę bardziej.



W Playa San Juan znajduje się promenada, przy której umiejscowione są restauracje. Jest to świetne miejsce na spędzenie tutaj przyjemnego wieczoru. Wystarczy zatrzymać się w jednej z tutejszych knajpek, aby mieć doskonały widok na ocean. Teren spacerowy z widokiem na ocean jest dosyć rozległy, można odbyć naprawdę wspaniały spacer tuż przy nadbrzeżu, a widoki będą wspaniałym dodatkiem. W miasteczku znajduje się całościowo skalista plaża, którą otaczają same skały. Nie jest to może miejsce na rodzinne plażowanie, ale fani pięknych widoków, którym nie przeszkadza brak piasku mogą być zachwyceni. Woda ma tutaj przepiękny turkusowy kolor.



Spacerując dalej, wzdłuż skalistego wybrzeża można dostać się do Playa Rosalia. Plaża z daleka wygląda bardzo atrakcyjnie. Wzdłuż nabrzeża ciągnie się betonowy pas spacerowy, który pozwala na spokojny spacer z widokiem na palmy i ocean. Widoki są piękne, niestety sama plaża nie nadaje się do plażowania, gdyż znajduje się na niej duże kamienie.



Dzień 3. Playa de Ajabo i Los Gigantes
Dzisiaj z samego rana jedziemy na Playa de Ajabo. Plaża z góry prezentuje się ciekawie, czarny piasek kontrastuje z białymi grzywami fal. Tłem są natomiast skały, które doskonale komponują się z całym otoczeniem. Jest czerwiec i na plaży znajduje się niewiele ludzi, pomimo infrastruktury, która się przy niej znajduje. Korzystamy zatem z uroków tej ciekawie położonej plaży i bawimy się dobrze.




Popołudniu decydujemy się odwiedzić chyba jedną z popularniejszych atrakcji na Teneryfie – Los Gigantes. Szukając informacji w sieci pod tytułem Teneryfa – co zobaczyć, Los Gigantes na pewno będzie w czołówce. Jest to po prostu klifowe wybrzeże, które można podziwiać korzystając z uroków tutejszej plaży, jak również z poziomu morza – decydując się na wycieczkę statkiem. Docieramy na miejsce po 15 minutach spaceru z poziomu parkingu. Na plaży wyleguje się sporo turystów. Plaża sprawia wrażenie małej, gdyż została przedzielona taśmą oddzielającą od klifów, chyba z uwagi na możliwość opadania kamieni.
W zasadzie to jest tutaj ładnie, ale wszechobecni ludzie odbierają klimat temu miejscu. Poza sezonem Los Gigantes ma pewnie swój urok. Nie podziwiamy widoków zbyt długo, dosłownie po 5 minutach po pojawieniu się na plaży, ratownik informuje głośnym gwizdkiem o tym, aby opuścić plażę – jest ona zamykana o godzinie 18.00. Robimy kilka zdjęć i ku niezadowoleniu małej Marysi, zbieramy się w drogę powrotną. Po drodze decydujemy się usiąść w tutejszej knajpce. Po chwili okazuje się, że był to bardzo dobry wybór, ponieważ tuż obok nas rozkłada się kapela, która będzie grała muzykę na żywo. Marysia jest przeszczęśliwa słysząc dostrajanie gitary. Spędzamy tutaj miłe późne popołudnie, słuchając występu, jedząc i pijąc tutejsze specjały.


Dzień 4. La Tejita i Montana Roja
Dzisiaj z samego rana ruszamy na plażę La Tejita. Dojeżdżamy na miejsce i zostawiamy samochód na dużym parkingu, który znajduje się 5 minut pieszo od plaży. Plaża La Tejita oferuje przepiękny widok na górę Montana Roja, która tak naprawdę jest dawnym kraterem wulkanu o czerwonym kolorze. Tutejszy piasek mieni się kolorami złota w słońcu. Plaża jest cudowna i praktycznie totalnie pusta. Wieje bowiem tutaj bardzo silny wiatr. Jest on tak silny, że aby skorzystać z uroków tego miejsca trzeba odwrócić głowę w przeciwną stronę od wiatru, gdyż niesie on piasek na wysokość twarzy. Brodzimy sobie w wodzie i podziwiamy piękne widoki, jednak wiatr szybko porywa nam pompowanego jednorożca. Po pewnym czasie wiatr zaczyna być męczący na tyle, że decydujemy się wracać.



Nie rezygnujemy jednak z tutejszego miejsca i decydujemy się pojechać dalej, aby od innej strony móc podziwiać widok na krater wulkanu. Trafiamy do El Medano. Klimatycznego miasteczka, które oferuje równie uroczą plażę. Co prawda tutaj turystów jest całkiem sporo, gdyż plaża znajduje się w zasadzie w centrum tego miasteczka. Co więcej, znajduje się tutaj ciekawy 3-gwiazdkowy hotel, który wybudowany został niemalże na wodzie. Z poziomu tarasu restauracyjnego można wejść bezpośrednio do wody. Tutaj także wiatr wieje dosyć mocno, jednak bez porównania do poprzedniej plaży. El Medano to wietrzne miasteczko, które pokochali przede wszystkim amatorzy sportów wodnych.




Wieczór spędzamy w Playa San Juan, korzystając z uroków miasteczka i tutejszej plaży.




Dzień 5. Playa San Juan
Dzisiaj z samego rana ruszamy na „naszą” plażę San Juan. Na drugie śniadanie udajemy się do pysznej naleśnikarni tuż za rogiem naszego apartamentu. Znajduje się ona na głównym placu miasteczka. To właśnie tutaj wieczorami przesiadują mieszkańcy miasteczka oraz turyści. Dzieciaki biegają po rozległej betonowej płycie i bawią się na placu zabaw, który ktoś mądrze tutaj zbudował. Dorośli siedzą, piją kawę, jedzą, a dzieci widoczne na oku oddają się gonitwom i zabawom. Zjadamy pyszne naleśniki z sosem pistacjowym i owocami i udajemy się do apartamentu – Marysia jest dzisiaj nad wyraz zmęczona. Pewnie to kwestia ostatnich wrażeń. Po długiej drzemce decydujemy się dzisiaj niespiesznie włóczyć po miasteczku – chcę żeby Marysia naładowała baterie na jutro.





Playa San Juan to doskonałe miejsce na odpoczynek. Jest tutaj wszystko. Pyszne jedzenie, plaże, długi deptak wzdłuż oceanu oraz port wraz z betonowym tarasem, z którego można podziwiać całe miasteczko oraz dalsze widoki.




Dzień 6. Plantacja bananów Finca Las Margeritas
Marysia jest wyspana i pełna energii od samego rana. Ruszamy zatem na plantację bananów do Finca Las Margaritas znajdującej się w miasteczku La Estrella. Parkujemy samochód na parkingu przynależącym do tego miejsca, kupujemy bilety i idziemy podziwiać przepiękne bananowce. W cenę biletu mamy również wliczony poczęstunek podczas którego pracownicy plantacji opowiadają o miejscu a przede wszystkim o produktach, które się tutaj wytwarza. Częstujemy się przepysznymi dżemami, winem, suszonymi bananami i innymi specjałami. Wszystkie te produkty można później kupić w tutejszym sklepie. Polecam suszone banany w surowym kakao – są pyszne, a także tutejsze dżemy no i przede wszystkim wino bananowe.







O piękny bananowy wizerunek wyspy dbają tak zwani „el platanero”. Są to zazwyczaj mężczyźni w poplamionym ubraniu, często noszący kapelusz na głowie i schowanym nożem za pasem. Są tak samo naturalnym widokiem na wyspie jak i plantacje bananów. To oni, dzięki swoim pracom na plantacji dbają o najwyższą jakość owoców. |


Na miejscu znajduje się świetnie przemyślany kącik dla najmłodszych. Rodzice mają czas poznać plantację, są tutaj świetnie przemyślane tablice z informacjami, jak i zrobić zdjęcia wśród pięknych liści bananowca. Są ławeczki i krzesła, aby usiąść i chwile odpocząć albo wykorzystać je do zrobienia pamiątkowych zdjęć. Tak zatraciłam się podczas spaceru tutaj, że zgubiłam swój plecak. Co najgorsze w kolorze suchych liści palm bananowca. Szybko wróciłam do miejsc, w których zatrzymałyśmy się na robienie zdjęć, ale plecaka nie było. Pracowniczka plantacji zapytała mnie czego szukam – odpowiedziałam, że mojego plecaka. Z dużymi oczami zapytała mnie – „czemu nam nie powiedziałaś” – od razu kontaktowała się z ekipą plantacji i po 5 minutach plecak czekał na mnie do odbioru tuż przy sklepiku i miejscu, gdzie odbywał się pokaz. Co najlepsze z prezentem w środku – był cały wypakowany platanami.




Plantacje bananów są prawdziwym znakiem rozpoznawczym wyspy i wspaniałą częścią krajobrazu, od której nie można oderwać oczu. Banany kanaryjskie różnią się smakiem od bananów, które znamy w Europie, zawierają mniej skrobi i więcej cukrów. Dojrzewają również wolniej w porównaniu do innych odmian. |


W drodze powrotnej zatrzymujemy się na chwilę na plaży Playa Las Galletas. Robimy sobie 0,5 h odpoczynek, Marysia korzysta z uroków plaży i wracamy do Playa San Juan. Zaczynam lubić to miasteczko coraz bardziej. Jest ciche i spokojne i nawet w ciągu dnia czy wieczorem nie ma tutaj wielu turystów. Jest do tego bardzo zadbane i ładne. Uważam, że to świetna baza wypadowa do okolicznych miejscowości.
Dzień 7. Jedziemy na północ wyspy – do Bajamar
Dzisiaj żegnamy się z Playa San Juan i zmieniamy nasza bazę wypadową na Bajamar. Czyli małe miasteczko położone na północy Teneryfy. Docieramy na miejsce i meldujemy się w naszej nowej bazie wypadowej. Zostawiamy rzeczy i oczywiście idziemy zobaczyć okolicę. Schodzimy schodami, które prowadzą do miasteczka w dół i po dosłownie 3 minutach widzimy plażę oraz naturalne baseny, które wyglądają przepięknie. Są to baseny zbudowane w taki sposób, że są wbudowane w nadbrzeże, dzięki temu dostaje się do nich woda z oceanu. Największą ich zaletą jest oczywiście to, że są idealnie wkomponowane w przestrzeń, dzięki temu można nie tylko się kąpać, ale również podziwiać przepiękne widoki. W Bajamar znaleźć można również basen zewnętrzny dla dzieci, który jest nie lada atrakcją i świetnym miejscem nawet dla maluszków. Tuż przy basenie znajduje się plac zabaw. Jest to więc świetna infrastruktura dla najmłodszych.


Dzień 8. Candelaria i dalsze zwiedzanie Bajamar
Dzisiaj z samego rana wyruszamy do miasteczka Candelaria. Chcemy zobaczyć tutejszą Bazylikę Matki Bożej. Niestety udaje nam się to tylko z zewnątrz, ponieważ Bazylika jest otwarta dopiero po południu. Spacerujemy zatem przy katedrze i podziwiamy jej okazałe mury z zewnątrz. Przechadzamy się uliczkami miasteczka i próbujemy tutejszych empanadas, czyli hiszpańskich pierożków nadziewanych różnorodnym farszem. Odwiedzamy tutejszą plażę, która jednak nie przypada nam do gustu, ponieważ jest bardzo zatłoczona. Zresztą samo miasteczko również. Jest ono nazywane miastem Maryjnym. To właśnie tutaj w sierpniu pielgrzymują Kanaryjczycy. Matka Boska z Candelarii jest uważana za patronkę Wysp Kanaryjskich. W drodze powrotnej odwiedzamy tutejszy plac zabaw – jeżeli Marysia jakiś zauważy, to oczywiście musimy go od razu odwiedzić. Uwielbiam obserwować maluchy w takich miejscach, które często mówią w nieznanym sobie języku, a pomimo tego potrafią się świetnie razem bawić.






Po południu ruszamy na spacer uliczkami Bajamar. Tuż przy wybrzeżu ciągnie się wspaniała promenada. Brukowane uliczki nadają niesamowity klimat temu miejscu. Wspaniałe skaliste wybrzeże w połączeniu z szumem oceanu i jego pięknym kolorem sprawia, że spacer tutaj to prawdziwy relaks dla ciała i ducha. Kontrastujące z wybrzeżem kolorowe budynki są ładnym akcentem całości.




Dzisiaj Marysia korzysta z basenu dla maluchów. Woda jest w nim przyjemnie nagrzana. Ja w tym czasie podziwiam tutejsze widoki na ocean. Jest pięknie. Bajamar jest całkowicie inne od Playa San Juan na południu. Dojazd tutaj jest ciekawy. Miasteczko położone jest u stóp masywu Anaga. Jak się zapewne domyślacie widoki na zielone szczyt górskie to wspaniały obraz. Jest bardziej zielono. Drogi są górzyste. Uważam, że jest świetnym miejscem do spędzenia tutaj czasu z dala od kurortów turystycznych. Miasteczko jest małe, kameralne i oferuje wszystko to co kurorty, z tą jednak różnicą, że nie będziemy zmuszeni patrzeć na tłumy. Piękne położenie sprawia, że warto tutaj przyjechać chociaż na jeden dzień. Bajamar oferuje spacer piękną promenadą tuż przy wyrzeźbionych falami skałach i pyszny obiad z widokiem na ocean w miłym kameralnym otoczeniu.


Dzień 9. Miasteczko Tequeste
Dzisiaj z samego rana wyruszamy do miasteczka Tegueste. Marysia była rozczarowana wczorajszym brakiem możliwości odwiedzenia Bazyliki. Babcia zaszczepiła w niej miłość do odwiedzania różnorodnych kościołów. Na dzisiaj zaplanowałyśmy więc wizytę w małym miasteczku. Nie tylko po to by odwiedzić kościół, ale także pospacerować tutejszymi uliczkami miasta i zobaczyć zabytkowe centrum miasteczka. Miasteczko wybrałyśmy całkowicie przypadkiem – spodobało nam się kiedy jechałyśmy do Bajamar. Jest ładnie położone – pomiędzy zboczami gór, więc widoki tutaj są bardzo ładne.


Podchodzimy pod tutejszy ładny kościół i okazuje się, że jest zamknięty, ale tym razem do otwarcia jest tylko ponad godzina czekania. Wykorzystujemy zatem ten czas na spacer i kawę w tutejszej kafejce. Pyszna kawa z ekspresu to koszt 1 euro w tutejszych knajpkach. W kafejce popodglądałyśmy Kanaryjczyków, którzy na poranną kawę przyszli właśnie tutaj. Udajemy się do kościoła, a w środku wita nas „kościelny”. Nie rozumie angielskiego, więc moim totalnie łamanym hiszpańskim porozumiewamy się. Marysia dostaje święte obrazki. Zapalamy świeczki w intencji. Kościół jest pięknie utrzymany.



Z zewnątrz na tle gór i przy kołyszących się na wietrze liściach palmy prezentuje się pięknie. Spacerujemy po miasteczku, oglądamy tutejsze murale i wkońcu wygania nas stąd pogoda. Zaczyna bowiem delikatnie padać. Zbieramy się zatem i wracamy do Bajamar. Warto dodać, że tutaj na północy pogoda jest bardziej zmienna niż na południu. Częściej są chmury, zdarza się delikatny deszcz. Ale nie trwa to długo. Taka pogoda ma tez swoje plusy, ale fani plażowania mogą nie być zadowoleni.
Późnym popołudniem udajemy się na kanaryjskie ziemniaczki, czyli papas arrugadas. Mają one charakterystyczną skórkę, na której znajduje się sól morska. Cechą rozpoznawczą jest również dodatek jaki się do nich serwuje a jest to sos – mojo Rojo lub mojo verde. Ten pierwszy robiony jest na bazie czerwonych papryczek, oleju i octu. Ten drugi natomiast na bazie świeżej kolendry, kminu, czosnku, octu i oliwy z oliwek.
Wieczorem spacerujemy uliczkami Bajamar i idziemy zobaczyć słynną tutaj plażę, do której dojście jest nieco skomplikowane, gdyż prowadzi przez skaliste wybrzeże. Droga rozpoczyna się tuż za starym, niewykończonym hotelem. Oczywiście my nie mamy możliwości się tam dostać z dzieckiem. Śmiałków do pokonania tej trasy nie brakuje. Codziennie widzimy kogoś na plaży z góry. Są to raczej pojedyncze osoby, gdyż po pierwsze droga jest wymagająca, a po drugie trzeba wiedzieć, że do tej plaży można dojść pieszo. Na dole na pewno jest kameralnie i ładnie. Oprócz centrum Bajamar spacer można urządzić sobie również wzdłuż drogi, która ciągnie się do Punta De Hidalgo – kolejnego, małego, urokliwego miasteczka. Chodnik jest co prawda wąski, ale bez problemu można się zmieścić na nim wózkiem. Jest to częsta trasa biegowa dla tutejszych mieszkańców. Nie dziwię się. Widoki są piękne – z jednej strony widok na ocean, a z drugiej na górskie szczyty.


Dzień 10. Santa Cruz de Tenerife i Bocacangrejo
Dzisiaj z samego rana jedziemy do Santa Cruz de Tenerife, czyli największego miasta na Teneryfie. Naszym celem jest Palmeteum, czyli tutejszy ogród botaniczny. Parkujemy na ogromnym, bezpłatnym parkingu tuż pod ogrodem. Kupujemy bilety i idziemy podziwiać tutejsze rośliny. Ciekawostką jest to, że ogród powstał na dawnym wysypisku śmieci. Cechą charakterystyczną ogrodu jest największa w całej Europie ilość egzotycznych palm. Można tutaj obejrzeć palmy z Karaibów, Nowej Gwinei, Indiochin i wielu innych miejsc. Jest to miejsce, którego żaden wielbiciel palm nie powinien ominąć. Chodzimy, podziwiamy, czytamy plakietki, aby dowiedzieć się więcej o tych pięknych okazach przyrody. W parku co chwila znaleźć można ławeczki, niektóre z nich umiejscowione są tak, że oprócz roślin można podziwiać przepiękny kolor oceanu. Również widok w drugą stronę, czyli z serca parku na Santa Cruz Tenerife robi wrażenie. Cudowne, zielone miejsce, które warto odwiedzić.








Po wizycie w parku jedziemy do małej wioski Bocacangrejo, która co prawda jest malutka, ale powoli staje się znana na całym świecie za sprawą jej mieszkańca, który postanowił pomalować całą wioskę w śliczne serduszka. Teraz stanowi ona nie lada atrakcję dla turystów.
Do wioski warto przyjechać z samego rana, gdyż im późniejsze godziny tym większy ruch turystyczny i miejsce traci swój wspaniały klimat. Marysia jest zafascynowana tym kolorowym miejscem. Liczy serduszka, dotyka malunków paluszkami i tańczy do tutejszej muzyki, która wydobywa się z maleńkiej groty w samym sercu wioski, tuż przy plaży. Jak się okazuje to właśnie tam, wśród spokojnych rytmów spędza czas sprawca tego zamieszania. Zaprasza do środka turystów i oferuje im wykonanie bransoletek na rękę. Chętnych nie brakuje. Malutka plaża, która się tutaj znajduje jest niesamowicie klimatyczna. Ma ona czarny kolor i w połączeniu z bielą tutejszych budynków i kolorowymi serduszkami tworzy wspaniały obrazek. Totalnie pocztówkowy. Spacerując po wiosce należy pamiętać o tym, że na co dzień mieszkają tutaj ludzie. Należy zachowywać się cicho, z poszanowaniem dla mieszkańców tego miejsca.







Po popołudniowej drzemce udajemy się na spacer do miasteczka Tejina. Chcemy pospacerować, napić się pysznej kawy i zjeść jakieś ciacho. Udaje nam się trafić do świetnej kawiarenki. Ciastka i ciasteczka, pyszna kawa, ciekawe tostowe kanapki, do tego bardzo uprzejma obsługa i przystępne ceny. Miejsce znajdziecie tutaj.
Dzień 11. El Medano
Dzisiaj przenosimy się do El Medano. Znajdujemy fajny apartament w środku miasta. Jest dobrze urządzony – jest w nim wszystko co potrzeba. Lubię dobrze wyposażone apartamenty, do których przyjeżdża się i w których można poczuć się jak w domu, gdyż nic w nich nie brakuje. Sympatyczny właściciel zostawia mi klucze, oprowadza po mieszkaniu i życzy udanego pobytu. Kilka dni później wysyła swoją stronę, gdyż w ofercie na Teneryfie ma jeszcze kilka innych miejscowości. Jego stronę wraz z ofertami na Teneryfie znajdziecie tutaj.
No dobrze, ale wróćmy do samego El Medano. Jak się okazuje, nie tylko na plaży jest wietrznie, ale w miasteczku również. Im bliżej plaży, tym wieje mocniej i mocniej. W niektórych punktach wiatr jest tak silny, że nie da się normalnie korzystać z uroków plaży. Oczywiście nie wszystkich. W El Medano znaleźć można również ukrytą plażę, niemalże w centrum miasta, gdzie z uwagi na osłonięcie budynkami można korzystać z jej uroków do woli. No cóż, mnie oczywiście ciągnie tam, gdzie nie ma tłumów. Więc podziwiamy z daleka wszystkich fanów sportów wodnych, dla których El Medano to prawdziwa mekka.


Dzień 12. Odwiedzamy ponownie Playa San Juan
Data naszego wyjazdu do Polski zbliża się wielki krokami, nachodzi nas ochota ostatni raz odwiedzić Playa San Juan. Z samego rana wpadamy do przepysznej lodziarni Belli Freski – zamawiamy porcje lodow i wspaniałą pistacjową kawę. Odwiedzamy tutejszy plac zabaw, który przypadł Marysi do gustu i który znajduje się dosłownie kilka kroków od plaży. Oczywiście plażujemy i podziwiamy tutejsze palmy.


Uważam, że tutejsza plaża jest doskonała. Nie ma niej tłumów, ma piękny ciemny kolor, jest na niej i piasek i kamienie i ma łagodne wejście do wody. Marysia zakłada okulary plażowe, kładzie się na kocyku i odpoczywa. Po skończonym plażowaniu udajemy się na spacer promenadą. Spotykamy „znajome” twarze, które widzieliśmy tutaj kilka dni wcześniej. Pozostawanie w jednym miejscu na dłużej niż jeden/dwa noclegi ma to do siebie, że pozwala na dłuższa metę poczuć się mieszkańcem miasteczka, wioski lub danego miasta. Pozwala podejrzeć życie mieszkańców, kupować lokalne produkty i chodzić na kawę czy lody do miejsc, w których spotykają się wszyscy mieszkańcy. Uwielbiam to! Mam szczerą nadzieję, że kiedyś będę mogła oddać się takiemu podróżowaniu na maxa. Pobyć w danym miejscu/kraju tyle ile będę miała na to ochotę. Że nic nie będzie mnie goniło, a jedynie napędzało na przód.

Żegnamy się z pięknymi widokami na ocean i wracamy do El Medano. To nasz ostatni wieczór na Teneryfie. Spędzamy go totalnie leniwie. Odwiedzamy wietrzną plażę, spacerujemy po miasteczku i bawimy się na placu zabaw. A po powrocie do apartamentu pakujemy się, aby wrócić do domu.




Dzień 13. Powrót do domu
Z El Medano do lotniska mamy jakieś 10 minut drogi. Jest to więc doskonała lokalizacja zarówno na pierwszy nocleg po przylocie jak i na ten ostatni przed wylotem. Lotnisko jest duże i przyjazne dzieciom. Można znaleźć tutaj fajne atrakcje, które zajmują maluchy przed lotem. Żegnamy się z Teneryfą.


Jeżeli spodobała Ci się relacja z Teneryfy to zapraszam do przeczytania relacji z naszego pobytu na Fuerteventurze, a także do przeczytania 10 powodów dla których warto wybrać właśnie tę wyspę.