Nepal to kraj wyjątkowy. To właśnie tutaj znajduje się dziesięć ośmiotysięczników. Jest to mekka ludzi kochających góry. A przede wszystkim tych, którzy lubią wspinać się naprawdę wysoko.
Ja w góry lubię wybrać się raczej amatorsko i sporadycznie. Nie przeszkodziło mi to jednak w realizacji pomysłu, jakim był odwiedzenie tego niesamowitego kraju. To moja relacja z wyjazdu do Nepalu – obrazy, które zobaczyłam, w szczególności te na górskich szlakach, pozostaną ze mną na długo. W Himalaje wybrałam się w 2021 roku, w czasach, gdy COVID pustoszył nie tylko kurorty turystyczne na całym świecie, ale również takie miejsca jak himalajskie szlaki. Udało mi się zobaczyć wspaniałe wydanie tego niesamowitego pasma górskiego. Było to jedno z cudowniejszych wydarzeń w moim życiu. Co więcej, nie trzeba kochać gór, żeby pojechać do Nepalu. Można tutaj zobaczyć ciekawe miasta, zabytki, a także poznać historię i kulturę tego państwa. Będąc jednak tak blisko Himalajów, nie sposób nie wybrać się na trekking. Jest to takie doświadczenie, które ciężko powtórzyć gdzie indziej. Ale zacznijmy od początku.
Spis treści
Dzień 1 – Przylot do Katmandu
Ląduję w Katmandu. Po wyjściu z lotniska i pierwszym zderzeniu się z ulicami tego miasta mam wrażenie, że jest tutaj bardzo podobnie do Indii. Z tą różnicą jednak, że znacznie czyściej. Zobaczymy. Jestem pełna adrenaliny i zachwytu. Znów jestem w Azji!
Dzień 2 – Świątynie w Katmandu
W dniu dzisiejszym zwiedzam najsłynniejsze świątynie, które znajdują się w stolicy kraju – Katmandu.
Swayambhunath
Kompleks znajduje się na szczycie wzgórza Kotliny Katmandu. Już na samym początku droga zaczyna się po schodach, które pną się w górę. Po drodze spotkać można wiele małp, które czują się tutaj jak w domu – nie bez powodu. Stworzenia te są tutaj uznawane za święte. Legenda głosi bowiem, że bodhisattwie mądrości, który wzniósł wzgórze, na którym stoi stupa, zapuścił długie włosy, w których pojawiły się wszy. Według dawnych wierzeń to z nich powstały małpy. Oprócz małp w trakcie spaceru do góry znaleźć można wielu sprzedawców. A kupić można tutaj wszystko. Ceny produktów są typowe dla turystów, choć nie ma problemów z targowaniem się.
Na górze, tuż pod stupą mają miejsce religijne obrzędy. Kobiety modlą się, przygotowują piękne dary dla bogów, palą kadzidełka. Życie toczy się tutaj swoim wolnym rytmem. Nepalskie flagi modlitewne powiewają i wraz z dźwiękiem dzwonków tworzą niesamowity klimat miejsca. Ma się ochotę zostać tutaj na dłużej. W planie są jednak jeszcze dwie świątynie, więc pora ruszać dalej.
Boudhanath
To świątynia, do której pielgrzymują wyznawcy buddyzmu z całego świata. Świątynia jest okazała i zlokalizowana na dużym placu, przy którym toczy się życie mieszkańców. Znajdują się tutaj liczne sklepy, a także restauracje, w których można przysiąść by odpocząć i podziwiać to święte miejsce z różnych perspektyw. Jest też piękna zabudowa mieszkalna. Aż ma się ochotę zostać tutaj na dłużej. Tak też zrobiłam, zjadłam tutaj bowiem pyszny lunch z widokiem na stupę.
Cechą charakterystyczną stupy są wszystko widzące oczy. U szczytu jest ona pozłacana i podobno nie ma w Nepalu innej stupy, która dorównywała by jej okazałością. Codziennym rytuałem jest okrążanie stupy wraz z wypowiadaniem mantr przez wyznawców buddyzmu. Powinno odbywać się ono w jednym kierunku – nie sposób nie zauważyć w jakim, gdyż turyści, naśladując miejscowych robią dokładnie to samo. Tutaj również dostrzec można modlitewne flagi, których zadaniem jest niesienie modlitw i mantr w kierunku nieba.
Wokół stupy toczy się życie mieszkańców i turystów, którzy tłumnie przybywają do tego popularnego miejsca. Podczas spacer, zostaję zaczepiona przez nepalską dziewczynkę, która z wypiekami na twarzy pyta mnie czy jej szkolne koleżanki mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie. Korzystam z okazji i sama proszę o to samo.
Pashupatinath
Ostatnią świątynią, ale chyba wzbudzającą najwięcej emocji jest Pashupatinath. To jedna z najważniejszych świątyń w Nepalu, która położona jest przy rzece Bagmati. Miejsce przywodzi na myśl święte miejsce w Indiach – Waranasi zlokalizowane nad Gangesem (chciałabym bardzo je kiedyś zobaczyć). Świątynia otwarta jest tylko dla wyznawców hinduizmu – turyści i pozostałe osoby mogą ją obserwować z drugiego brzegu rzeki Bagmati.
Wizyta tutaj dostarcza niesamowitych wrażeń. Nie wszyscy zapewne będą się tutaj czuli dobrze. Wzdłuż brzegu rzeki znajdują się bowiem stosy, na których palone są zwłoki. Ciała płoną tutaj cały czas, 24 h na dobę. Niesamowite doświadczenie widzieć to na własne oczy. Takie obrazy zapadają w pamięć. Rzeka jest brudna, pływają w niej śmieci, nie przeszkadza to jednak dzieciom ani dorosłym w brodzeniu w niej i w kąpielach. Wodę z rzeki uznaje się według wierzeń za świętą, zgodnie z rytuałami skąpanie się w niej albo skropienie stanowi podstawę obrzędu pogrzebowego.
Dzień 3 – Lot do miasta Pokhara
Lot odbywa się w godzinach porannych. Samolot, którym mam lecieć nie jest zbyt duży. Linie to Buddha Air. Nazwa bardzo mi się podoba. Wsiadam do samolotu i jestem przepełniona adrenaliną w oczekiwaniu na nową przygodę. Niemniej jednak po 15 minutach lotu, obsługa informuje nas, że samolot musi zawrócić na lotnisko z przyczyn technicznych. Nie muszę chyba pisać, że poziom adrenaliny wzrasta natychmiastowo. Taka sytuacja jeszcze mi się nie zdarzyła. Jak się jednak okazuje po powrocie na lotnisko i wyjściu z samolotu, po kilkudziesięciu minutach pakujemy się do samolotu ponownie. Nie wiem co było przyczyną powrotu. To nie było jednak istotne. Najważniejsze, że doleciałam do Pokhary.
Pokhara
To przepięknie położone miasteczko niewątpliwie warte jest odwiedzenia. Można tutaj spacerować uliczkami w poszukiwaniu smakowitych nepalskich (i nie tylko) posiłków, można zrobić zakupy, ale przede wszystkim można rozkoszować się niesamowitymi widokami, jakie już stąd rozpościerają się na pasmo Annapurny. Na pasmo to składają się trzy najwyższe szczyty na świecie! Dhaulagiri 8167m, Annapurna 8091 m oraz Manaslu 8163 m. Można tutaj stać na dachu hotelu lub pić kawę w pobliskiej kawiarni i obserwować widok za milion dolarów.
Pokhara to drugie co do wielkości pod względem liczby mieszkańców miasto w Nepalu. Położone jest ono nad jeziorem Phewa, przy którym znaleźć można restauracje, kafejki i inne atrakcje. Można zdecydować się na przepłynięcie jeziora łodzią. Jest to ciekawa perspektywa na spojrzenie na Pokharę z innej strony. Warto zdecydować się na taką opcję.
Pokhara, choć sama w sobie jest miastem atrakcyjnym turystycznie, zresztą w 2024 roku została ogłoszona turystyczną stolicą kraju. To przede wszystkim jest bramą do wyjścia na turystyczne szlaki Himalajów. To tutaj znaleźć można olbrzymią bazę noclegową. Tutaj śpią wędrowcy, którzy przygotowują się do wyjścia w góry albo odpoczywają ci, którzy właśnie z nich wrócili. W mieście można zaopatrzyć się we wszystko co może przydać się na szlaku. Można tutaj zrobić zakupy na tak zwaną ostatnią chwilę.
Nocleg w Snow Hill Lodge okazuje się świetnym wyborem. Hotel znajduje się tuż przy restauracjach i sklepach. Ogród jest bajecznie zielony, można tutaj fantastycznie odpocząć. Pokoje są przestronne i czyste.
Dzień 4 – Przejazd do Ulleri
Trekking to Banthanti
Początek trekkingu i już pierwsze trudności. Mowa o niezliczonych schodach i wzniesieniach, które trzeba pokonać. Idąc nimi ma się wrażenie, że nigdy się nie kończą. Gdy pokona się długie schody do góry, ociera się pot z czoła, od razu za kolejnym zakrętem widać już kolejne schody do pokonania. Taka niekończąca się historia.
Docieramy do naszego pierwszego noclegu. Okazuje się, że nie ma dostępu do prądu. Podobno to efekt burzy. Czołówka na dnie plecaka przyda się już dzisiaj. Siadam z moim przewodnikiem w ogólnej stołówce, która jest jednocześnie pokojem gier i spędzania tutaj wolnego czasu. Zamawiam ciepłą herbatę i posiłek. Po posileniu się uciekam do łóżka. Nie mam najmniejszych problemów żeby zasnąć.
Dzień 5 – trekking do Ghorepani
Rano budzi mnie całkiem fajny widok. Szybka kąpiel i czas na dalszą wędrówkę. Dzisiaj schody pojawiają się sporadycznie, uf. Nareszcie normalny szlak. Ruszam w kierunku Ghorepani, gdzie dzisiaj nocuję. Po drodze w trasie wraz z moim przewodnikiem Prabinem zatrzymujemy się na posiłek. Zamawiam pierożki momo w wydaniu wegetariańskim. Teraz będzie wędrować się zdecydowanie lepiej.
Sam trekking do Ghorepani był przyjemny, po zameldowaniu się przy check poincie, pokazaniu przepustki, celem stał się oczywiście hotel. Po kolacji i zimnym prysznicu zaczął się u mnie niestety ból głowy, który wiązał się z wysokością na którą dotarliśmy – około 2800 metrów. Nie miałam żadnych innych objawów choroby wysokościowej. Nie sięgałam po żadne leki oprócz środków przeciwbólowych, które niestety nie bardzo działały. Zamówiliśmy kolację w kuchni tutejszego hotelu a po jedzeniu szybko położyłam się spać, mając nadzieję, że sen przyniesienie ukojenie. Tak jednak się nie stało. Ból głowy dokuczał mi także w nocy. Nie był on jednak na tyle silny, by rezygnować z wejścia na Poon Hill.
Dzień 6 – trekking do Poon Hill
Samo podejście zaczęliśmy oczywiście bardzo wcześnie, aby zdążyć na wschód. Wyruszyliśmy o 4 rano. Spektakl na górze na platformie widokowej był przepiękny jednak nie był „czysty i klarowny”. Na skutek pożarów oglądaliśmy szczyty w mgle, ale nie ujęło nam to radości uczestniczenia w tym wydarzeniu. Czekając na ten wschód miało się wrażenie, że czekamy na coś naprawdę wyjątkowego i tak też było. Widok na panoramę Himalajów chwyta za serce. Chciałabym go jeszcze kiedyś doświadczyć, tym razem w lepszych warunkach atmosferycznych. Myślę, że Himalaje chcą mnie zaprosić do siebie ponownie, dlatego nie pokazały się w całej okazałości.
Poon Hill to stacja górska do której bardzo często organizowane są trekkingi. Chcąc zdecydować się na w miarę łatwy szlak, który jednocześnie pozwoli zobaczyć panoramę Himalajów w całej okazałości – warto się na niego zdecydować. Poon Hill znajduje się na wysokości 3210 metrów. Zobaczyć można stąd : Annapurnę 8091 m, Dhaulagiri 8127 m, Annapurnę Południe 7219, Machapuchare 6993 m i wiele innych wysokich szczytów.
Trekking do Poon Hill bardzo często wybierany jest na rodzinne wycieczki i wtedy, kiedy bez zbytniego przygotowania ktoś chce doświadczyć niesamowitego piękna Himalajów. Z odpowiednim podzieleniem trasy na etapy możliwa jest nawet wędrówka z dziećmi. Kwiecień to wspaniały miesiąc na wędrówkę, to właśnie wtedy kwitną rododendrony a pogoda jest doskonała. Poon Hill to nie tylko stacja końcowa, ale przede wszystkim wspaniała górska wędrówka w czasie której można poznać Nepalczyków, którzy na co dzień żyją w trudnych warunkach w Himalajach.
Po opuszczeniu Ghorepani i stopniowym schodzeniu w dół ból głowy powoli odpuszczał. Ewidentnie brak doświadczenia w byciu na takich wysokościach zrobił swoje. Bardzo ważne jest to, aby w przypadku zaobserwowania u siebie jakichkolwiek objawów, poinformować swojego przewodnika. Czasami objawy choroby wysokościowej mogą być po prostu niebezpieczne, w takiej sytuacji często podejmuje się decyzję o zejściu niżej, w celu dłuższej aklimatyzacji.
Po zdobyciu szczytu zostaje nam właściwie cały dzień, więc na dzisiaj zaplanowana jest wędrówka do Tadapani. Po drodze podziwiamy piękne widoki. Powoli zbiera się na deszcz, a tak się składa, że mamy gdzie zatrzymać się na lunch. Przysiadamy w małej chatce. Jest to rodzinna restauracja, w której kobiety przygotowują posiłki dla turystów. Wchodzimy do środka. Ponownie zamawiam wegetariańskie pierożki momo, które bardzo przypadły mi do gustu.
Ruszamy dalej, po drodze mijamy stada kóz, koni oraz osiołków, a także psy pasterskie. Dzisiejszy nocleg odbywa się we wspaniałym miejscu. Rano z tarasu przy moim pokoju będzie można obserwować wspaniały spektakl wschodzącego słońca z widokiem na panoramę szczytów.
Zdecydowałam się na szybką kąpiel w ogólnodostępnej łazience – za dodatkową, niewielką opłatą miałam ciepłą wodę. Zrobiłam pranie w misce i zamówiłam w ogólnodostępnej sali na dole cieplutki posiłek i herbatę. W tych ogólnodostępnych pokojach zazwyczaj można coś zjeść, wysuszyć swoje ubrania lub siebie tuż przy kominku i po prostu ogrzać się. Pokoje bowiem nie są ogrzewane. Po takim „posiedzeniu” trzeba jak najszybciej wskoczyć do łóżka, przykryć się tym co jest i po prostu zasnąć. W pokojach zazwyczaj są dostępne grube puchowe kołdry, a czasami dodatkowe koce. Czasami jest tak zimno, że sama bielizna termiczna nie wystarcza i trzeba założyć kurtkę i spodnie. Tak też było w przypadku tego noclegu. Miało to swój mały plus – rano po wczesnej pobudce na wschód słońca byłam gotowa do wyjścia z pokoju bez ubierania się.
Dzień 7 – Trek do Jhinu
Poranny spektakl był przepiękny! To te widoki, które pamięta się na długo. Po powrocie do pokoju, na łóżku czekał na mnie robaczkowy gość. Miałam nadzieję, że przyszedł tutaj rano i że nie spędził ze mną nocy w łóżku.
Dzisiaj wędrujemy dalej. Po drodze mijamy wielu Nepalczyków, którzy wypasają swoje zwierzęta albo zajmują się pracą rolniczą. Warunki życia tutaj w górach, daleko od miasta, są bardzo ciężkie.
Kolejny dzień wędrówki zbliża nas coraz bardziej do celu jakim jest miasteczko Pokhara. Z jednej strony cieszę się, że monotonia tutejszej kuchni zostanie przerwana. A nocleg będzie bardziej przyjazny. Z drugiej jednak wiem, że to czas żegnania się z Himalajami. To była niesamowita wędrówka, którą polecam każdemu. Nie chcę się tak naprawdę żegnać, gdyż chciałabym kiedyś jeszcze tutaj wrócić. To było niesamowite doświadczenie. Docieram do kolejnego noclegu, zamawiam swój podróżniczy standard, wypijam herbatę i idę spać. Jutro wyruszamy dalej.
Dzień 8 – trek do Kyumi, powrót do Pokhary
W czasie dzisiejszego trekkingu mamy do przejścia wiele pięknych, nepalskich mostów. To te wspaniałe mosty nad którymi powiewają nepalskie flagi modlitewne i z których można podziwiać przepiękne widoki na góry i tarasy uprawne. Mostami bardzo często przechodzą Nepalczycy wraz ze zwierzętami, które mają za zadanie transportować różne potrzebne produkty niezbędne do codziennego życia.
Dzień 9 – Pokhara
W tym dniu postawiłam na totalny odpoczynek po zejściu z gór. W planie były zakupy, pyszne jedzenie oraz ajurwedyjski masaż. Wiele osób po trekkingach korzysta z masaży, dlatego niemalże na każdym „rogu” znaleźć można masażystów. Zdecydowałam się również na wykonanie henny na rękach – uwielbiam ten sposób ozdabiania dłoni. Oczywiście trzeba było spełnić marzenia z ostatnich dni, więc na obiad zamówiłam nepalski fastfood, ale jakże pyszny.
Na dzisiaj zaplanowałam również wizytę w muzeum – International Mountain Museum w Pokharze. Jest ono bardzo dobrze przygotowane i podzielone na kilka części. Pierwszą część stanowi galeria ludzi górskich regionów w Nepalu i na świecie. Druga część to galeria gór, w której znaleźć można fotografie i ciekawostki na temat 14 szczytów, których wysokość przekracza 8000 m. Kolejna sala to sala z eksponatami. Znajdują się tutaj sprzęty i ubrania, i inne akcesoria które były używane podczas wypraw górskich. Kolejną salę stanowią „Współpracownicy”. Znaleźć w niej można informacje na temat działalności współpracowników muzeum, którzy przyczynili się do poprawy ochrony środowiska. Można tutaj również znaleźć ciekawostki na temat życia ludzi gór. Ostatnią część stanowi żywe muzeum, w którym znaleźć można eksponaty flory i fauny, a także ciekawe zagadki, na które odpowiedzi znaleźć można po drugiej stronie pytania.
Więcej o muzeum w Pokharze znajdziecie tutaj.
Dzień 10 – Pokhara
Kolejny dzień w Pokharze. Z samego rana wyruszam na spacer przy Phewa Lake i decyduję się na przepłynięcie jeziora łodzią, aby zobaczyć Pokharę od strony wody. Popołudniu docieram do World Peace Pagoda, czyli stupy zbudowanej jako symbol pokoju na świecie. Stupa pokoju położona jest na wysokości 1100 metrów na wzgórzu Anadu. Po dotarciu do niej, zgodnie z kulturą, odstawiam buty na bok, by obejrzeć ją z bliska, na boso. Jej największym atutem jest jej położenie, gdyż z góry rozpościera się widok na jezioro Phewa, góry oraz dolinę miasta Pokhara. Ja niestety trafiłam na deszcz i chmury. To mój ostatni dzień tutaj. Jutro jadę dalej.
Dzień 11 – Przejazd do Bandipur
Dzisiaj droga prowadzi do Bandipur. Miasteczko zlokalizowane jest można powiedzieć u stóp Himalajów. Spacer uliczkami Bandipuru warto zaplanować bez pośpiechu, tak aby móc spokojnie chłonąć klimat tego uroczego miejsca.
Bandipur Bazar to miejsce, w którym można znaleźć restauracje, sklepy, kafejki, bankomat. Wszystko to co potrzebne jest turyście, który odwiedza to miasteczko. Oprócz bazaru warto pospacerować uliczkami miasta, by móc podziwiać piękne widoki na okoliczne wzgórza. A jeżeli czas pozwoli to warto wdrapać się również na jeden z punktów widokowych, by móc spojrzeć na okolicę z innej perspektywy. Bardzo ładny widok rozpościerał się z hotelu Bandipur Village Inn. Hotel ten znajduje się w doskonałej lokalizacji – nie tylko pod względem widoków, ale także możliwości pieszego zwiedzania okolicy. Ogromne okna, które zostały zastosowane w tym budynku to jego niewątpliwa zaleta. Kiedy zmęczymy się widokiem (choć to raczej niemożliwe) można zamknąć okno drewnianymi okiennicami. Niedaleko hotelu, dosłownie 5 minut drogi od niego znajduje się park, z którego można podziwiać wspaniałe widoki na górskie szczyty.
Wieczorna, prosta kolacja na mieście i czas wracać do pokoju hotelowego. Jutro z samego rana ruszamy do Katmandu.
Dzień 12 – powrót do Katmandu
Ten dzień został zaplanowany na totalny odpoczynek i eksplorowanie stolicy. Pyszne jedzenie, zakupy i warsztaty gotowania, które okazały się strzałem w 10-tkę. Warsztaty rozpoczęły się wspólnymi zakupami w lokalnych sklepach. Następnie razem z dziewczyną, która prowadziła zajęcia przygotowałam kilka nepalskich dań, które oczywiście można później wspólnie zjeść. Jeszcze przed gotowaniem zaparzyliśmy masala chai, czyli nepalską herbatę z dodatkiem mleka i starannie dobranych przypraw. Potrawy, które wspólnie przygotowaliśmy to: thupka noodle soup, wegetariańskie pierożki momo oraz newari Bara.
Thupka noodle soup to zupa popularna w północnych regionach Nepalu. Składa się z prostych warzyw takich jak kapusta, cebula, pomidor, marchew, kolendra oraz przypraw i specjalnego ryżowego makaronu.
Newari Bara to wytrwane naleśniki z czarnej soczewicy. Przygotowuje się je szybko i sprawnie a do tego bardzo dobrze smakują. Sam przepis jest bardzo prosty, bo oprócz soczewicy wystarczy dodać świeży imbir, asafetydę, zielone papryczki chili (opcjonalnie), sól oraz olej.
Momo czyli wege pierożki, które bardzo często jadłam w Nepalu. Były pyszne i dostępne w wersji wege. Nadzienie bywało różne. Tutaj przygotowywane były z pomidorowym farszem. Najczęściej jednak jadłam je z prostym farszem z kapusty, marchewki i cebulki.
Na warsztatach potrawy gotowaliśmy wspólnie po wcześniejszym wybraniu ich z menu. Uważam, że to wspaniała możliwość na poznanie nie tylko kuchni, ale osób, które takie warsztaty prowadzą. To był udany dzień.
Dzień 13 – Bhaktapur i Patan
Dzisiaj celem jest miasteczko Bhaktapur, które znane jest turystom przede wszystkim ze względu na Plac Durbar Square. Został on wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na placu znajdują się liczne świątynie, pałace, dziedzińce, które zostały wybudowane zgodnie z tradycyjną architekturą nepalską. Wejście na teren Durbar Square jest płatne. Wybierając się tutaj warto zaplanować sobie spokojny czas, by móc bez pośpiechu po prostu pospacerować pomiędzy tymi wspaniałymi budynkami architektury Newarskiej.
Cały czas w różnych częściach placu i miasta trwają prace remontowe – trzęsienia ziemi, które nawiedziły Nepal spowodowały duże zniszczenia w tym rejonie, a wiele budynków zostało zniszczonych doszczętnie. W czasach swej świetności plac składał się z 99 dziedzińców, dziś znaleźć można ich tylko 15. Wielbiciele historii w zasadzie mogą spędzić tutaj cały dzień.
Dzień 14 – Zostaję w Nepalu
W tym dniu trzeba poddać się testom przeciwko COVID, by móc wyjechać z Nepalu. Jak się jednak okazuje, wynik jest pozytywny. Wiąże się to z jak najszybszym wymeldowaniem z hotelu i zameldowaniem w innym, w którym przymkną oko na testy. Każde meldowanie się w hotelu, które miało miejsce przez ten czas związane było z okazaniem wyników testu, które robione były już pierwszego dnia po przybyciu do Katmandu. Pierwszą noc spędzam w hotelu znalezionym na szybko. Nie czuję się tutaj jednak komfortowo. Nie widzę tutaj żadnych kobiet. Zamykam się w pokoju i nie wychodzę z niego aż do rana.
Dzień 15 – Stan nadzwyczajny w Katmandu
Na dzisiaj wybrałam całkiem inny hotel. O większym standardzie. Tutaj czuć już inny klimat. Podoba mi się. Posiłki są bezproblemowo dostarczane gościom hotelowym do pokoju. Można je bez problemu zamówić z hotelowej restauracji. Jedzenie jest pyszne. Kelnerzy, którzy roznoszą jedzenie pukają do drzwi, zostawiają posiłek i odchodzą. Nie chcą lub nie mogą mieć bezpośredniego kontaktu z gośćmi. Brudne naczynia wystawia się oczywiście na zewnątrz. Od wczoraj panuje nadzwyczajny stan w Katmandu. Nie wolno poruszać się po ulicach w określonych godzinach. Wieczorami jest tutaj totalnie pusto. Całkiem dziwny widok, gdy pamięta się te ulice jeszcze sprzed kilku dni, gdy były gwarne, pełne kuszących zapachów i rozmów ludzi z całego świata.
Dzień 16 – Test na Covid
Jadę do prywatnego szpitala wykonać kolejny test na Covid. Biorąc pod uwagę warunki w jakich są one wykonywane, obstawiam 50/50, że wynik pozwoli mi opuścić Nepal. Wyniki dostępne będą rano. Wracam więc do pokoju hotelowego. Nie można poruszać się po ulicach bez celu, a zakupy można robić tylko w określonych godzinach. Oglądam seriale, zamawiam nepalskie jedzenie i modlę się o negatywny wynik testu.
Dzień 17 – Test jest pozytywny
Wynik testu jest pozytywny. Nie poddaję się. Moim celem jest robienie testu codziennie, aż pokaże on negatywny wynik. Frustrują mnie jedynie warunki jego przeprowadzania. Dzisiaj znowu wykonuję test i wracam do pokoju hotelowego. Tym razem proszę Buddę, który wisi nad moim łóżkiem o to, aby wypuścił mnie już do domu.
Dzień 18 – Odbieram wyniki i nie wierzę własnym oczom!
Wynik testu jest negatywny! Czytam i sprawdzam kilka razy, gdyż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Pytam nawet Nepalczyka, który stoi tuż obok mnie i czeka na swój wynik, czy aby na pewno jest on negatywny. Chyba potrzebuję, by ktoś mi to powiedział. Dzwonię do domu i uszczęśliwiam tą wiadomością całą rodzinę, która modliła się o mój jak najszybszy powrót do domu. Dzisiaj zamawiam bilety na powrót do domu. Jutro wylatuję! Wieczorem żegnam się z moim górskim przewodnikiem, który na co dzień mieszka w Katmandu i który do samego końca pomagał mi z wyborem szpitali, transportem i ogarnięciem wszystkiego w tej trudnej i nadzwyczajnej sytuacji. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Za tą pomoc będę wdzięczna do końca życia.
Dzień 19 – Wracam do domu!
Jestem spakowana i szczęśliwa, że wracam do domu. Jadę taksówką na lotnisko i nie mogę uwierzyć, że dzisiaj zobaczę moją rodzinę. Na lotnisku panuje totalny chaos. Widzę mnóstwo ludzi, panuje ogromne zamieszanie. Kilkukrotnie pytam o to, gdzie stanąć. Wybrałam jedną z kolejek – ktoś mi potwierdził, że to kolejka do wejścia. Po 20 minutach ktoś podchodzi do mnie i puka mnie w ramię – informuje mnie, że to zła kolejka, jeżeli mam test i chcę dzisiaj wylecieć. Taki dobry duszek. To pewnie ostatnia pomoc Buddy. Zmieniam kolejkę i po odstaniu swojego zostaję wpuszczona na teren lotniska. W środku idzie sprawniej. Lecę samolotem Air Arabia do Dubaju. W Dubaju zmieniam lotnisko, z którego liniami Emirates lecę do Warszawy. W Warszawie przesiadam się na LOT i lecę do Katowic. Tutaj po całym dniu lotów i stresu czeka na mnie rodzina. To była prawdziwa przygoda. Lekcja życia. Jestem.
Inne moje relacje z podróży znajdziesz tutaj.