TOP 10 miejsc w Albanii – zobacz wybrane przeze mnie najlepsze miejsca, które warto odwiedzić w Albanii.

Wylot z Krakowa do Tirany

Na miejscu we Wlorze jesteśmy w godzinach mocno popołudniowych. Na lotnisku odbieramy nasz niebieski kabriolet. Naszym celem jest Albania na własną rękę, czyli trasa wzdłuż zachodniego wybrzeża tego kraju. Meldujemy się w apartamencie we Wlorze. Dojeżdżamy do Wlory prosto ze stolicy, w której nie chcieliśmy zostawać. Szybki spacer na plażę, do sklepu po podstawowe zakupy i wracamy zmęczeni do apartamentu  – trzeba się zregenerować przed jutrzejszą podróżą do Himare.

Albania na własną rękę – w kierunku Himare

Z samego rana pakujemy bagaże i ustawiamy naszego GPS-a na Himare, po drodze zatrzymujemy się jednak na plaży. Często tak robimy w podróży przed jakąś dłuższą trasą, gdyż wtedy mamy większe prawdopodobieństwo, że zmęczona Marysia po prostu pójdzie spać. Korzystamy zatem z uroków tego pięknego miejsca. Marysia wrzuca kamyki do wody i prosi o przeczytanie książki, po którą stromymi schodami trzeba wrócić się w górę, do samochodu. No cóż, odtąd wiemy, że w plecaku powinny znajdować się wszystkie najważniejsze rzeczy, łącznie z jej wakacyjną biblioteczką.

Ruszamy! I bardzo szybko wpadamy w zachwyt. Przejeżdżamy bowiem przez tak zwaną przełęcz Llogara. To przepiękna trasa widokowa, którą uznaje się za jedną z najpiękniejszych w Europie. Przełęcz jest częścią Parku Narodowego Llogara, który znajduje się w górach Cika. Jest to trasa, którą można dostać się aż na samo południe Albanii, czyli do Sarandy i Ksamilu. My też będziemy się tam kierować, ale najpierw zatrzymamy się w zielonym Himare.

Przejeżdżając trasę, po drodze warto zatrzymać się punkcie widokowym – jeżeli trafi się na dobrą pogodę, to będzie stąd widać wierzchołki gór skąpane w chmurach i to na wyciągnięcie ręki. Rozpościera się stąd oczywiście również panorama na całe wybrzeże. Moim zdaniem to punkt obowiązkowy. Wracając tą samą trasą, natrafiliśmy na deszcz i mgłę, przez co nie mogliśmy podziwiać tych widoków ponownie. Choć z drugiej strony jazda samochodem w takich warunkach, również okazała się niezwykłą przygodą.

Do Himare dojeżdżamy późnym popołudniem. Meldujemy się w wakacyjnym domku. Domek jest doskonale położony, tuż obok plaży. Ma jednak jedną wadę, której nie przewidzieliśmy decydując się na rezerwację. Nie ma tutaj niestety kuchni. Brak jest możliwości podgrzania jedzenia czy zrobienia prostych kanapek. Nie mamy dostępu do lodówki. Ratujemy się obiadkiem, korzystając z kuchni przynależącej do domku, jednak znalezienie małego garnuszka okazuje się wyzwaniem. Choć miejsce bardzo nam się podoba, to jednak decydujemy się następnego dnia przenieść do innego apartamentu. Albania na własną rękę z dzieckiem rządzi się swoimi prawami. Okazuje się, że właściciel, młody Grek, wybacza nam taką kolej rzeczy i anuluje naszą rezerwację w booking na kolejne 2 dni.

Po chwilowym odpoczynku i szybkim daniu podgrzanym ze słoiczka, ruszamy w teren. Dzisiaj chcemy zobaczyć tutejszy zamek, zwany lokalnie Kastro.

Na miejscu kupujemy wejściówki i udajemy się schodami ku górze. Zamek w Himare zlokalizowany jest w starym mieście i pochodzi sprzed 3500 lat. W tamtym czasie obszar ten zamieszkiwany był przez Chaonów, czyli greckie plemię. Brukowane uliczki pomiędzy ruinami zamku pozwalają przenieść się  w czasie. Znajdują się tutaj również domy, część z nich jest zrujnowana, część jest zamieszkana. Spacerujemy więc niespiesznie, chcemy dostać się na sam szczyt, skąd rozpościerają się przepiękne widoki na całe miasto.

Jak się jednak okazuje, ledwo co docieramy na szczyt i kiedy zachwycona staram się uchwycić aparatem te piękne widoki, Marysia informuje nas, że jest głodna. Nie wzięliśmy ze sobą plecaka, w którym nosimy wszystko co niezbędne. Doświadczenie podpowiada nam, że im szybciej zejdziemy na dół, tym szybciej ją uspokoimy. Złość i złe samopoczucie w przypadku głodu moja córka wyssała z mlekiem matki. Pozostaje więc wracać na dół, z mały niedosytem na to, co jeszcze mogliśmy zobaczyć.

Wracamy zatem, w samochodzie ratujemy się przekąskami, a na miejscu udajemy się do pysznej naleśnikarni, w której pochłaniamy naleśniki z truskawkami i czekoladą.

Przenosimy się i zwiedzamy zamek w Porto Palermo

Dzisiaj z samego rana meldujemy się na śniadaniu, które serwowane jest na tarasie. Jest proste, ale bardzo smaczne. Po śniadaniu przenosimy się do innego apartamentu, który znajduje się w zasadzie kilka miejsc dalej. Miejscówka tak bardzo nam się spodobała – dobra lokalizacja, dostępność sklepów i restauracji, deptak i plaża, że chcemy zostać tutaj na dłużej. Nasz nowy apartament znajduje się w takiej samej odległości od morza – 100 metrów. Ma też balkon, a nawet 2. Z jednego z nich, tego przy naszej sypialni można oglądać urocze cytrusowe drzewka, które rosną w ogródku. Jak się okaże, będzie to pierwszy widok z rana, który chce zobaczyć Marysia. Okazuje się, że również tutaj mamy wykupiony nocleg wraz ze śniadaniem.

Po południu jedziemy zobaczyć zamek w Porto Palermo, który usytuowany jest w zatoce. Jadąc z Himare podziwiamy po drodze przepiękne krajobrazy. Zamek widać już z oddali. Znajduje się on na małej wysepce, która połączona jest z lądem drogą. Można zatem dostać się do niego pieszo.

Zamek został wybudowany przez Alego Paszę z Tepeleny na początku XIX wieku. Następnie został przekazany Królewskiej Marynarce Wojennej w 1803 roku. Uznaje się, że nie był on znaczący dla możnowładcy z uwagi na małą ilość dział, która się na nim znajdowała (4-5). W okresie międzywojennym zamku używano zarówno jako więzienie jak i schronienie dla wojska. Od 1948 roku pełni on rolę pomnika kultury i muzeum.

Znaczenie historyczne to jedno, niemniej jednak widoki, jakie się stąd rozpościerają są fantastyczne. Widać stąd zarówno Morze Jońskie, jak i okoliczne góry.  Widoki można podziwiać z górnego tarasu, na który wejście jest bezproblemowe. Zamek jest zachowany w bardzo dobrym stanie, na samym dole można zwiedzić pomieszczenia, w tym więzienie. Snujemy się leniwie po zamku, dotykamy jego murów. A po zwiedzaniu odpoczywamy na plaży, która znajduje się tuż obok.

Dhermi

Dzisiaj w oczekiwaniu na śniadanie  z samego rana udajemy się na plażę. Takie poranki uwielbiam! Po pysznym śniadaniu jedziemy do miasteczka Dhermi. Położenie miejscowości robi wrażenie i to właśnie ono sprawiło, że chciałam tutaj wrócić. Miasteczko mijaliśmy bowiem podczas przejazdu z Wlory do Himare. Zbudowane ono zostało na zboczu gór na wysokości ponad 200 metrów. Zamieszkiwane jest głównie przez etnicznych Greków. W Dhermi znaleźć można liczne miejsca noclegowe i tak naprawdę jest to popularne miejsce turystyczne. Ja jednak nie odnoszę takiego wrażenia. Jest tutaj bardzo spokojnie, a w trakcie wałęsania się pośród tutejszych uliczek jesteśmy tutaj praktycznie sami. Na pewno ma na to wpływ to, że jesteśmy tutaj jeszcze przed sezonem, a także pora, jest bowiem godzina dopołudniowa.

Naszym celem jest klasztor Najświętszej Marii Panny, który znajduje się na samym szczycie miasteczka. Udajemy się zatem w pieszą wędrówkę licznymi schodami do góry. Po drodze co chwila zatrzymujemy się pomiędzy domami, podziwiając widoki z górnych części miasta. Im wyżej, tym widok na okolicę staje się coraz piękniejszy. Do kościoła można dotrzeć na 2 sposoby – albo podchodząc z samego miasteczka, albo podjeżdżając pod parking, skąd w około 15 minut można dostać się na górę. My oczywiście wybraliśmy tą drugą opcję. W mniej więcej połowie tej drogi znajduje się fajny bar z zewnętrznymi stolikami, który pozwala na zatrzymanie się i podziwianie tych pięknych widoków przez dłuższy czas.

Plaża Llamani

Popołudniu udajemy się na plażę Llamani dojeżdża się do niej szutrową drogą. Znajdują się tutaj zagrody ze zwierzakami. Są to zwierzęta miejscowych. Stanowią nie lada atrakcję dla Marysi, która obserwuje owieczki zza ogrodzenia.

Plaża jest wspaniała! Jest co prawda kamienista, ale kamienie są drobne i przyjemne. Nie ma tutaj prawie nikogo. Mamy cały ten wspaniały zakątek dla siebie. Patrząc na zdjęcia w sezonie, które znaleźć można w sieci, na pewno nie uznałabym tej plaży za wartą zobaczenia. Jest wtedy bardzo tłoczno. Bycie przed sezonem jak widać ma swoje plusy. W oddali widać, że ktoś przygotowuje się na nadchodzący sezon, odmalowując coś w pobliskiej restauracji. Korzystamy z uroków tego miejsca i udajemy się do pobliskiego wiatraka, który znajduje się na plaży.

Gjipe Beach

Dzisiejszy poranek chcemy rozpocząć na Gjipe Beach. Okazuje się jednak,że nie będzie to wcale takie łatwe. Najpierw trzeba dojechać na parking przy Gjipe, skąd 2,5 km trasą trzeba będzie dostać się  w dół, w kierunku kanionu. Sam dojazd do parkingu nastręcza małych trudności, gdyż na drodze mieści się tylko jedno auto. Są wysepki, na które można zjechać by ustąpić miejsca innemu pojazdowi, jednak cofanie nie należy do przyjemnych. Całe szczęście docieramy na parkingu, który jest płatny i decydujemy się na zejście do plaży.

Wysiłek okazuje się wart swojej ceny. Już z góry widzimy, że plaża prezentuje się pięknie. Na dole podziwiamy piękny kanion Gjipe,a w zasadzie wejście do niego. Nie mamy niestety możliwości podjęcia próby jego zobaczenia w całej okazałości. Na pewno jest to doskonały pomysł nawet na całodzienną wycieczkę, która może skończyć się plażowaniem na Gjipe. Nie zostajemy tutaj zbyt długo, bo nie taki jest nasz cel na dzisiaj i po godzinie decydujemy się wracać na górę. Wiemy, że im wcześniej ruszymy tym łatwiejsze będzie to wejście. Minus drogi jest taki, że maszerując idzie się w pełnym słońcu. Docieramy do parkingu i ruszamy do domu.

Popołudniu decydujemy się wrócić do zamku w starym mieście w Himare. Tym razem wchodzimy na górę i mamy tam nieco więcej czasu, jednak znów nie na tyle wystarczająco, ponieważ zbiera się na burzę. A z racji tego, że jest to zjawisko atmosferyczne, którego bardzo się boję, szybko „uciekamy” na dół. Udaje nam się jednak zrobić kilka fajnych pamiątkowych zdjęć. Warto było wejść tutaj po raz drugi.

Saranda

Dzisiaj naszym celem jest Saranda. Pakujemy się z samego rana, jemy pyszne śniadanie, dziękujemy za miłą gościnę i ruszamy dalej. Po drodze zatrzymujemy się ponownie na plaży Llamani. Chcemy oczywiście zmęczyć Marysię przed dalszą podrożą. Co prawda to tylko 1,5 h drogi, ale biorąc pod uwagę tutejsze warunki jazdy, pewnie okaże się, że będziemy jechać dłużej.

Czeka nas przejazd górskimi drogami, piękne widoki mamy zatem gwarantowane. Pejzaże zachwycają, tak jak tutejsze stada zwierząt, które udaje nam się zobaczyć. Mijamy osiołki, krowy, a nawet dzikie konie.

Docieramy do Sarandy i meldujemy się w apartamencie, który znajduje się na wysokim piętrze, a dzięki temu rozpościera się stąd przepiękny widok na plażę i rzekę Bistricę, która łączy się z morzem. Jutro rano obudzi nas nie tylko szum morza, ale też wspaniały widok na nie. Marysia testuje nowe hotelowe łóżko, wykonując pełne radości skoki. Rozpakowujemy się pobieżnie i ruszamy na dół. Chcemy zobaczyć plaże, ale również coś zjeść. Restauracja znajduje się tuż obok naszego apartamentu i co najważniejsze oferuje równie piękny widok.

Wracamy do apartamentu i łapiemy oddech. Wieczorem chcemy pospacerować po okolicy, żeby zobaczyć co znajduje się w pobliżu. Na plaży Bistrica Beach, która znajduje się tuż pod naszym apartamentem odbywa się wspaniały spektakl zachodu słońca. Jesteśmy dużo wcześniej i obserwujemy powoli zmieniający się kolor wody oraz nieba. Marysia bawi się znalezionymi liśćmi palmy.  Jest niezwykle klimatycznie i piękne. Ciekawa jestem czy takie zachody słońca tutaj to standard, czy akurat dzisiaj udało nam się złapać te piękne widoki.

Ksamil i Zamek w Sarandzie

Dzisiaj decydujemy się na odwiedzenie Ksamilu, niewielkiej, turystycznej miejscowości, którą często określa się mianem Karaibów Albanii. Po dotarciu na miejsce decydujemy się na skorzystanie z uroków najbliższej plaży, która jak się okazuje – jest prywatna. Aby móc z niej skorzystać trzeba zatem wykupić leżaki na plaży lub skorzystać z baru. Korzystamy z drugiej opcji. Woda jest co prawda krystaliczna i ma niemalże seledynowy kolor, ale jednak widać, że sporo tutaj turystów, nawet przed sezonem. Jakoś nie do końca czujemy się tutaj dobrze, a na popołudnie mamy nieco inne plany. Zbieramy się zatem po pysznej kawie, wsiadamy do naszego niebieskiego kabrioletu i ruszamy dalej, pozostawiając Ksamil tak naprawdę nie do końca odkrytym.

Popołudniu docieramy na zamek w Sarandzie. Położony on jest na wzgórzu, skąd rozpościerają się przepiękne widoki na całe miasto. Parkujemy na dużym parkingu pod zamkiem, aż tu nagle zaczyna padać. Ewakuujemy się zatem do pobliskiej restauracji, która znajduje się niedaleko zamku. Jak się okazuje restauracja Natyra ma do zaoferowania przepiękne widoki na okolicę. W środku znajdują się ogromne okna przez które owe widoki można podziwiać. Zostajemy! Zamawiamy jedzenie i czekamy, podglądając ukradkiem zaręczynowe przyjęcie, które się tutaj odbywa. Chyba dla kogoś zamożnego. Goście restauracji pochodzą z różnych krajów, są przepięknie ubrani. Słuchamy muzyki na żywo, która została zaplanowana specjalnie na tą okazję. Najchętniej przysłuchuje się tak naprawdę Marysia, która na boso przedstawia swój taneczny reperatur.  Jedzenie okazało się bardzo dobre, tak zresztą jak i wspomniane widoki. Kiedy deszcz ustaje, decydujemy się wracać na zamek.

Zamek Lekursi został zbudowany w XVI wieku przez Imperium Osmańskie w celu obrony przez Wenecjanami. Rząd Albanii zdecydował się odrestaurować zamek, który był w stanie ruiny. Dzisiaj na zamku kwitnie turystyka. Znajduje się tutaj również restauracja z pięknym widokiem na Sarandę, jak również bar, w którym można po prostu się czegoś napić korzystając z uroków tego miejsca.

Wracamy na północ – droga do Orikum

Dzisiaj czeka nas droga powrotna. Nie chcemy męczyć Marysi długą drogą do samej Tirany. Więc rozbijamy sobie to na mniejsze odcinki. Naszym celem ma być dzisiaj Orikum. Mamy w planie po drodze zjeść śniadanie. Udaje nam się znaleźć niepozorne miejsce z fantastycznymi widokami na okolicę! Co prawda nie ma wymarzonych naleśników Marysi – spotkaliśmy je w zasadzie w menu tylko w Himare, ale ratujemy się innymi specjałami. Podziwiamy zielone pejzaże i delektujemy się pyszną kawą. Po drodze do Orikum mamy w planie zatrzymać się jeszcze na plaży w Borsch. Gdy jechaliśmy z Himare do Sarandy, Borsch wydawał się przepiękny, żałowaliśmy nawet, że nie zatrzymaliśmy się tam na kilka dni.

Jesteśmy w Borsch. Jedziemy drogą tuż przy morzu by wybrać miejsce do plażowania na dzisiaj. Spoglądamy na restauracje, które powoli przygotowują się do sezonu. Wiele z nich pozostaje jeszcze zamkniętych.  Nie zatrzymujemy się tutaj na długo, ale wystarczająco by nacieszyć oczy tymi pięknymi widokami. Chcemy dojechać w odpowiednich godzinach do Orikum, by mieć czas spędzić tam popołudnie i wieczór. Jutro bowiem jedziemy dalej, aby znowu zbliżyć się do Tirany.

Po drodze oglądamy wspaniałe zielone pejzaże i trochę żałujemy, że musimy pożegnać się z tymi pięknymi pejzażami. Na pocieszenie zostaje ponowne przejechanie przełęczy Llogara.

Docieramy na miejsce, jak się jednak okazuje nikt na nas nie czeka. Staramy się skontaktować przez portal booking i dodzwonić na podany numer, ale bez skutku. Ktoś wystawił nas do wiatru. Szczęście sprzyja zagubionym, gdyż zauważa nas pewna Albanka, która wynajmuje apartamenty tuż obok. Pyta nas o sytuację i zaprasza do skorzystania z jej apartamentu. Cena wynajmu jest bardzo podobna. Okazuje się, że apartament jest nowy, nowocześnie urządzony, bardzo czysty i oferuje piękny widok na morze.

Zostawiamy rzeczy i i korzystamy z zaproszenia właścicielki do jej włoskiej restauracji, w której serwowane są specjały kuchni włoskiej. Po posiłku odwiedzamy tutejsza plażę. W Orikum znaleźć można wiele nowoczesnych apartamentów, widać, że turystyka rozwija się tutaj w szybkim tempie. Odwiedzamy miasteczko, w którym za bardzo nic się nie dzieje. Wieczór spędzamy spokojnie, chcemy znaleźć miejsce noclegowe na jutro.

Jedziemy do Golem

Z samego rana ruszamy do Golem. Po drodze jednak chcemy zatrzymać się na śniadanie. Znalezienie restauracji, która byłaby otwarta o godzinie 11 i serwowała śniadanie graniczy tutaj z cudem. W końcu udaje nam się znaleźć całkiem fajne miejsce. Kawy jednak się nie napijemy. Kelner, informuje nas, że po prostu jej zabrakło. Zastanawiamy się jak to możliwe w restauracji, która przynależy do hotelu.

Dostajemy od kelnera herbatę, ale taką w puszce, mrożoną, bo innej nie ma. Trochę się obawiamy jak będzie w takiej sytuacji wyglądać to nasze śniadanie. Zostajemy jednak, ponieważ nic innego w pobliżu nie znajdziemy. Poza tym Marysi się tutaj podoba. Jest ogród, jest kolorowo, a przy stoliku obok siedzi mała Albanka w jej wieku.

Kelner przynosi nam pyszną bruschettę, pyszny ser i sałatkę ze świeżych warzyw. Warto było czekać.

Po smacznym śniadaniu, ruszamy dalej. Docieramy do Golem. Rzucamy bagaże do apartamentu i udajemy się na spacer po miasteczku. Golem to całkiem przyjemna miejscowość. Tutejsza plaża ma piasek! To pierwszy piasek na plaży z jakim mamy styczność podczas całego naszego pobytu tutaj. I szczerze to wcale za nim nie tęskniłam. Pijemy popołudniową kawę i jemy tutejsze lody. W supermarkecie kupujemy kilka rzeczy, w tym oliwę z oliwek z Borsch.

Apartament, w którym nocowaliśmy przychylił się do naszej prośby o późniejszym wymeldowaniu, więc z samego rana udajemy się na śniadanie i na plażę. Nasz lot jest dopiero po 18. Żegnamy się powoli z Albanią. Myślę, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.

Krótko o mnie

Zajrzyj jeszcze tutaj

Nepal – relacja z wyjazdu

Nepal to kraj wyjątkowy. To właśnie tutaj znajduje się dziesięć ośmiotysięczników. Jest to mekka ludzi kochających góry. A przede wszystkim tych, którzy lubią wspinać się naprawdę wysoko. Zobacz moją relację z Nepalu.

Read More »

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Newsletter

Newsletter